Baza wiedzy
Polityka klimatyczna UE dyskryminuje kraje środkowej Europy
Sposób na walkę z ociepleniem klimatu, jaki obrała Unia Europejska, jest błędny, niesprawiedliwy i nieskuteczny, a do tego zabójczy dla unijnego przemysłu i drenujący konsumentów. Bo przez unijną politykę klimatyczną musimy płacić dużo więcej nie tylko za energię, ale i za wiele innych towarów. Już dziś przez tę politykę UE ma najdroższą energię na świecie, co sprawia, że coraz większa część unijnego przemysłu przenosi się tam, gdzie energia jest tańsza, gdzie przemysł nie musi płacić za emisję dwutlenku węgla, gdzie są mniejsze rygory ekologiczne. O tym więcej za chwilę.
Co tymczasem robią władze UE? Mimo spowodowanego pandemią kryzysu gospodarczego i groźby bezumownego brexitu, który miałby fatalne skutki dla unijnej gospodarki, władze UE chcą nam dać jeszcze więcej tego samego. Czyli zaostrzyć unijną politykę klimatyczną, zwiększając planowaną redukcję emisji dwutlenku węgla do 2030 r. z 40 do 50-55 proc. Decyzja w tej sprawie już zapadła, na unijnym szczycie w grudniu 2020 r. Zapadła, choć będzie to mieć katastrofalne skutki dla bardzo dużej części unijnego przemysłu, bardzo podroży energię w krajach UE, a z drugiej strony nic nie da. Bo w unijna polityka klimatyczna działa w dużym stopniu tak, że zamiast zmniejszać emisję dwutlenku węgla, przesuwa ją poza UE: do Chin, Indii i innych krajów świata. Przesuwa ją tam, prowadząc do przenoszenia do tych krajów coraz większej części unijnej produkcji. To jedna z odpowiedzi na pytanie, dlaczego globalna emisja CO2, w ślad za zwiększającym się zużyciem energii i paliw na świecie, cały czas rośnie i może tylko w 2020 roku nieco spadnie – z powodu kryzysu gospodarczego. Państwa unijne i inne kraje rozwinięte, np. Norwegia czy Szwajcaria, zmniejszają tę emisję, ale w tym samym czasie pozostała część świata ją zwiększa, do czego najbardziej przyczyniają się Chiny. Chiny odpowiadają za 28 proc. światowej emisji CO2, emitują go więcej niż UE i Stany Zjednoczone razem wzięte.
Udział UE w światowej emisji dwutlenku węgla to jedynie 9 proc. Jeśli więc nawet Unia Europejska zmniejszy swą emisję o połowę, to w skali świata pozwoli to na redukcję emisji o 4,5 proc. To zaś zdecydowanie za mało, żeby zatrzymać zmiany klimatyczne. Szczególnie w sytuacji, gdy wiele krajów nie zmniejsza swej emisji, a nawet ją zwiększa. Efekt unijnej polityki klimatycznej będzie więc tylko taki, że spadnie udział UE w globalnej emisji CO2. Nie wspominając o tym, że przy okazji pogrąży ona wiele gałęzi unijnej gospodarki – tych, które są objęte unijnym systemem redukcji emisji dwutlenku węgla.
Ten system, zwany w skrócie EU ETS (od jego nazwy po angielsku), to trzon unijnej polityki klimatycznej. Obejmuje on 11 tys. największych w emitentów dwutlenku węgla: elektrowni węglowych i gazowych oraz innych zakładów produkcyjnych: rafinerii, cementowni, hut metali i szkła, fabryk chemicznych, wytwórni papieru, ceramiki sanitarnej oraz glazury i terakoty. Niedawno dołączono też do tego systemu linie lotnicze. Inaczej rzecz ujmując, EU ETS obejmuje te branże, w których zużywa się najwięcej energii – w związku z tym, że większość emisji CO2, za którą odpowiadają ludzie, przypada na spalanie surowców energetycznych: węgla, gazu i ropy oraz wytwarzanych z niej paliw.
Firmy objęte systemem EU ETS muszą mieć specjalne dokumenty zwane uprawnieniami do emisji CO2. Część tych uprawnień otrzymują za darmo, ale z roku na rok coraz mniej. Czyli muszą ich coraz więcej kupować, płacić za coraz większą część swojej emisji CO2. Zaś docelowo – zgodnie z założeniami unijnej polityki klimatycznej – będą płacić za każdą wyemitowaną tonę dwutlenku węgla.
Uprawnienia do emisji kupuje się na giełdzie bądź na specjalnych, organizowanych przez rządy unijnych krajów aukcjach. By firmom, które muszą je kupować, opłacało się zmniejszać emisję dwutlenku węgla, ceny uprawnień muszą być odpowiednio wysokie. Dlatego Komisja Europejska sztucznie je podbija, ograniczając ich podaż administracyjnymi metodami. Na dodatek handlują nimi na dużą skalę inwestorzy spekulacyjni, co potwierdzają dane Komisji Europejskiej. Efekt jest taki, że jeszcze trzy lata temu uprawnienia do emisji CO2 kosztowały 7 euro za tonę, a dziś kosztują ponad 30 euro za tonę. Po wprowadzanym właśnie zaostrzeniu unijnej polityki klimatycznej do 2030 r. ich cena ma zwiększyć się do 41 euro za tonę w 2025 r. i do 76 euro w 2030 r. Czyli będą droższe ponad 2-krotnie niż dziś i 10-krotnie niż 3 lata temu.
Skutki takiej podwyżki cen uprawnień do emisji CO2 będą katastrofalne. Dlaczego? W ostatnich latach dużo elektrowni i zakładów przemysłowych objętych systemem EU ETS unowocześniło się i zmniejszyło emisję. Często do tego stopnia, że nie mogą już bardziej jej zmniejszyć. Przykładem są polskie cementownie należące do najnowocześniejszych na świecie. Ale podobnie jest też m.in. w przypadku hut metali, zakładów papierniczych, chemicznych czy rafinerii. To oznacza, że te zakłady, przy dużo wyższych niż dziś cenach uprawnień do emisji, będą miały dużo większe koszty produkcji. I albo je przerzucą (jeśli będą mogły) na swych klientów, albo przeniosą produkcję poza UE, gdzie elektrownie i zakłady przemysłowe nie muszą płacić za emisję albo płacą za nią dużo mniej, więc energia jest tam tańsza.
Problem polega właśnie na tym, że w zdecydowanej większości krajów na świecie przemysł i energetyka nie płacą za emisję CO2. Poza UE wprowadzają opłaty za tę emisję pojedyncze kraje, ale to w Unii Europejskiej są one najwyższe, to tutaj przemysł i energetyka płaci za nie najwięcej. Na dodatek Unia Europejska nałożyła na swe zakłady przemysłowe i elektrownie bardzo surowe normy związane z ochroną środowiska. W rezultacie energia w krajach UE jest najdroższa na świecie. I już przy jej obecnych cenach produkcja w wielu branżach, szczególnie tych energochłonnych, przestaje być w krajach unijnych opłacalna, jest dużo droższa niż w pozostałej części świata. Dlatego już teraz przenosi się z UE do krajów, gdzie przemysł i energetyka albo nie płacą za emisję CO2 albo płacą za nią mniej.
Za przykład niech posłuży hutnictwo stali: w ostatnich dwóch latach produkcja stali na świecie rosła, ale w UE spadała. W 2019 r. produkcja surowej stali na świecie wzrosła o 3,4 proc., w Azji – o 5,7 proc. (w samych Chinach zwiększyła się aż o 8,9 proc.), podczas gdy w UE zmniejszyła się o 4,9 proc. To zaś oznaczało utratę tysięcy miejsc pracy, co dotknęło też Polskę. W naszym kraju ze względu na zbyt wysokie ceny energii i uprawnień do emisji CO2 zamknięto w 2019 r. w krakowskiej hucie wielki piec i stalownię, w których pracowało ponad tysiąc osób. W 2019 roku upadła też Huta Częstochowa, która zatrudniała 1,2 tys. pracowników. I do tego też w dużym stopniu przyczyniła się unijna polityka klimatyczna. Teraz z jej powodu znikają tysiące miejsc pracy w unijnym przemyśle chemicznym. To jednak tylko początek. Bo gdy ceny uprawnień do emisji CO2 będą 2-3 razy wyższe niż dziś, to zakłady produkcyjne z wielu branż będą zamykane i przenoszone poza UE masowo. Ale na tym się nie skończy, bo dużo wyższe ceny uprawnień do emisji pociągną za sobą ogromne podwyżki cen energii dla wszystkich: dla wszystkich firm, instytucji i dla gospodarstw domowych.
To będzie jednak też oznaczać, że UE zamiast zmniejszyć swą emisję CO2 tylko przeniesie ją do innych krajów, co zresztą już dziś ma miejsce. Unijna polityka klimatyczna jest jednak nie tylko nieskuteczna i błędna, ale i niesprawiedliwa. Bo uderza najboleśniej w biedniejsze, środkowoeuropejskie kraje UE, w tym w Polskę, które z przyczyn historycznych mają – w porównaniu do Europy Zachodniej - energetykę w większym stopniu opartą na węglu i większy udział w gospodarce branż energochłonnych, czyli tych emitujących najwięcej CO2.
Entuzjaści polityki klimatycznej UE powiedzą: ale przecież prowadzi ona do zastąpienia węgla i gazu jako źródła energii przez odnawialne źródła energii, których wykorzystaniu nie towarzyszy emisja dwutlenku węgla. Będziemy mieć więc nowe, tanie i tzw. zeroemisyjne źródło energii. To jednak nie takie proste. Po pierwsze energetyka odnawialna wciąż nie jest tania i na ogół nie opłaca się bez dotacji, których koszty musi pokrywać każdy z nas. Po drugie w większości składa się dziś i będzie składać w najbliższej przyszłości z elektrowni wiatrowych i fotowoltaicznych. Te zaś produkują energię tylko wtedy, gdy wieje wiatr lub gdy świeci słońce. Potrzebują więc tzw. elektrowni rezerwowych, które mogą produkować energię bez przerwy, w bardzo dużych ilościach, niezależnie od pogody. I można w nich łatwo, szybko i tanio zmieniać poziom produkcji, dostosowując go na bieżąco do zmiennej produkcji energii w elektrowniach wiatrowych i fotowoltaicznych. Te warunki spełniają zaś dziś tylko właśnie elektrownie węglowe i gazowe. Zaś co do gazowych, to produkują one wciąż energię dużo drożej niż elektrownie węglowe. I będą ją produkowały jeszcze drożej – wraz ze wzrostem cen uprawnień do emisji CO2.
Tymczasem kolejne kraje unijne zapowiadają, że będą zamykać wszystkie elektrownie węglowe. Ostatnio zapowiedział to też polski rząd, mówiąc, że do 2049 r. w naszym kraju zakończy się wydobycie węgla. Pytanie, czym go zastąpimy? Drogim gazem z importu? Problem może rozwiązać dopiero przełom technologiczny w magazynowaniu energii elektrycznej, który pozwoliłby gromadzić prąd, wytwarzany przez elektrownie wiatrowe i fotowoltaiczne. Dziś nie ma technologii pozwalających tanio i na wystarczająco dużą skalę magazynować energię elektryczną. I nie wiadomo, kiedy takie technologie powstaną.
Na koniec jeszcze jedna obserwacja: ceny energii elektrycznej dla przemysłu są dziś w Polsce wyższe niż w krajach zachodniej Europy: Niemczech, Francji czy Szwecji. Właśnie przez unijną politykę klimatyczną, która bardziej uderza w kraje z energetyką opartą na węglu. Czyli w kraje Europy Środkowej, a zwłaszcza w Polskę, która ma największy w całej UE udział węgla w produkcji prądu. Po zaostrzeniu unijnej polityki klimatycznej sytuacja naszego przemysłu jeszcze bardziej się pogorszy, możemy z tego powodu stracić tysiące miejsc pracy. Mamy też zamykać kopalnie węgla, w których pracuje dziś w Polsce 100 tys. osób i które generują kilkaset tysięcy miejsc pracy w swym otoczeniu. W zamkniętych przed kilkudziesięciu laty niemieckich zagłębiach węglowych, Ruhry i Saary, poziom bezrobocia jest wciąż dużo wyższy niż w innych częściach Niemiec. I o tym też powinniśmy pamiętać, oceniając obecną unijną politykę klimatyczną. Tak samo jak o tym, że pozbawienie możliwości wydobycia węgla biednej, rolniczej, ale bogatej w ten surowiec Lubelszczyzny, będzie dla niej potężnym ciosem. Kopalnia węgla Bogdanka to perła w koronie gospodarki tego regionu, a miały w nim powstawać kolejne kopalnie węgla, które miały być kołem zamachowym rozwoju gospodarczego Lubelszczyzny.
Jeśli jednak krytykuję obecną politykę klimatyczną UE, to czy można zaproponować inne rozwiązanie? Komisja Europejska zapowiada, że zapobiegnie przenoszeniu przemysłu poza UE, wprowadzając tzw. graniczny podatek węglowy. Miałby on być nakładany na importowane spoza UE towary, których wytworzeniu towarzyszy emisja CO2. To z pozoru dobry pomysł i Komisja o tym wie, bo nie pali się do wcielania go w życie. Dlaczego tylko z pozoru jest dobry? M.in. ze względu na dzisiejszą strukturę światowej gospodarki, globalne łańcuchy dostaw i produkcji. Międzynarodowe koncerny powszechnie stosują fragmentaryzację produkcji – w jednych fabrykach produkują części i komponenty, a w innych składają je w całość. Często dzieje się to w różnych częściach świata. Dlatego taki podatek i jego ściąganie byłoby bardzo problematyczne. Nie mówiąc o tym, że byłby on zarzewiem poważnych konfliktów z takimi krajami jak Chiny i USA. Przedsmakiem tego była próba objęcia unijnym systemem redukcji emisji CO2, EU ETS, wszystkich lotów pasażerskich, zaczynających się lub kończących się w krajach UE. A więc także tych międzykontynentalnych. Chiny tak ostro temu się sprzeciwiły, że władze UE z tego pomysłu zrezygnowały, ograniczając się do objęcia systemem EU ETS tylko lotów zaczynających się i kończących w obrębie Unii Europejskiej. Mimo że stawia to unijne linie lotnicze na gorszej pozycji niż przewoźników spoza UE.
Dużo lepszym rozwiązaniem, postulowanym m.in. przez laureata Nagrody Nobla z ekonomii, Paula Romera, byłby powszechny podatek węglowy, nakładany na wszystkie trafiające na unijny rynek towary, te od producentów unijnych i nieunijnych. Podatek, który zastąpiłby obecny unijny system redukcji emisji CO2. Podatek węglowy w stałej, waloryzowanej np. o wskaźnik inflacji wysokości miałby nad tym systemem jeszcze jedną przewagę: usuwałby niepewność, jaka wiąże się z dużą zmiennością cen uprawnień do emisji CO2. Niepewność, która bardzo pogarsza warunki funkcjonowania energetyki i dużej części unijnego przemysłu.
Na koniec więc apel do Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego: droga Komisjo, drodzy Europarlamentarzyści, nie idźcie dalej tą drogą, nie upierajcie się przy obecnej unijnej polityce klimatycznej. Bo to jest droga donikąd.