Baza wiedzy

Studium przypadku-COBI

26.10.2020

To, jak duński koncern Lego usiłował zniszczyć polskiego konkurenta, firmę Cobi, przypomina historię nieuczciwej konkurencji innego koncernu z Danii, firmy Velux, wobec firmy Fakro.

Twórcą firmy Cobi jest Robert Podleś, którego śmiało można nazwać jednym z najlepszych polskich przedsiębiorców. Kierowana przez niego firma to książkowy przykład biznesowego sukcesu. Jest największym producentem klocków w Europie Środkowo-Wschodniej i jednym z trzech największych w całej Europie. Większość swej produkcji eksportuje. Marka Cobi jest rozpoznawalna na całym świecie, a produkty pod jej szyldem sprzedają się dobrze nie tylko w Polsce, ale i m.in. na tak wymagających i trudnych rynkach, jak Stany Zjednoczone, Niemcy czy Wielka Brytania. W części krajów europejskich (także tych zachodnich, np. państwach Beneluksu) Cobi jest wiceliderem rynku klocków, ustępując jedynie Lego.

Firma zatrudnia kilkuset pracowników, ma dużą fabrykę w Mielcu i zagraniczne biura sprzedaży, m.in. w Wielkiej Brytanii i USA. Swe klocki sprzedaje w prawie 50 krajach. Ich sprzedaż nadal szybko rośnie. W ślad za tym Cobi ciągle zwiększa produkcję, rozbudowuje swą fabrykę i magazyny. Jednym z jej ostatnich rynkowych hitów był model Titanica, złożony z 2,5 tys. klocków i mający niemal metr długości.

Spółka powstała ponad trzydzieści lat temu, pod koniec lat 80. Zaczynała od produkcji gier planszowych i puzzli. Potem przestawiła się na produkcję klocków, które Polacy już wtedy bardzo chętnie kupowali. Klocki Cobi robiły furorę, choć miały potężnych zagranicznych konkurentów, spośród których największym było duńskie Lego (Lego było i wciąż jest kilkadziesiąt razy większą firmą - pod względem wielkości przychodów - od Cobi). Dlaczego polski producent był w stanie nie tylko konkurować z nimi, ale i zwiększać swą sprzedaż, zdobywać ich kosztem coraz większy udział w rynku? Zdecydowało o tym wiele czynników, ale trzy z nich miały największe znaczenie. Po pierwsze z rok na rok klocki Cobi były coraz lepszej jakości, aż w końcu nie ustępowały pod tym względem światowemu liderowi, czyli Lego, który ma ponad połowę globalnego rynku klocków. Po drugie produkty polskiej firmy były zdecydowanie tańsze od Lego czy innego jej zachodniego konkurenta – niemieckiego Playmobil. Po trzecie wreszcie miało swój bardzo ciekawy, unikatowy pomysł na biznes, inny od swych konkurentów. Związany m.in. z tym, że w Polsce i w naszej części Europy zaczęło zanikać tradycyjne modelarstwo, polegające na sklejaniu z gotowych plastikowych części i malowaniu miniaturowych pojazdów, np. samolotów (kiedyś było to u nas bardzo popularne). Zaczęło zanikać, bo jest czasochłonne i wymaga osobnego pomieszczenia.

Cobi postanowiło skorzystać też z faktu, że w wielu krajach jest bardzo duże zainteresowanie militariami i historią. I zaczęło wypuszczać na rynek klocki do składania miniaturowych modeli historycznych pojazdów wojskowych: czołgów, aut, samolotów, statków itd. W tym tak kultowych, jak okręt podwodny ORP Orzeł czy polski samolot bombowy Łoś. Tworzyło też serie nawiązujące do znanych wydarzeń historycznych. Np. przygotowało specjalną kolekcję na 600. rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Wielkim powodzeniem cieszą się też jej kolekcje związane z I i II wojną światową.

Od konkurencji odróżniała się przede wszystkim tym, że zaczęła produkować głównie zestawy wiernie odwzorowujące naprawdę istniejące kiedyś przedmioty. Np. konkretne modele czołgów z okresu II wojny światowej. A jej figurki wyglądały bardziej realistycznie niż te, które oferowało Lego czy Playmobil.   

Rynkowy sukces Cobi jest tym bardziej imponujący, że jej główny konkurent, duński koncern Lego, robił co mógł, by wyeliminować swojego polskiego rywala. Już w dwa lata po uruchomieniu produkcji przez polską firmę prawnicy Lego przysłali jej pismo, w którym zażądali od niej „zamknięcia produkcji”.

Potem Lego wytoczyło Cobi liczne procesy sądowe, które trwały łącznie 14 lat. Duńska firma twierdziła, że polski konkurent narusza jego prawa patentowe. I domagała się od niego nie tylko zaprzestania produkcji, ale i zniszczenia wszystkich maszyn. Problem polegał na tym, że według Lego naruszeniem jego praw patentowych był nawet kształt najprostszego, prostokątnego klocka i sposób jego łączenia z innymi klockami. Duński koncern sądził się z Cobi jednak nie tylko o kształt klocków, ale i o ich kolory, logotypy czy takie szczegóły, jak nogi figurek czy rozstaw uchwytów w rączkach tych figurek. Lego wytaczało Cobi procesy w różnych krajach, próbując zmusić polską firmę do wycofania się z tych rynków. Gdy zaś wygasały jego prawa patentowe, duński koncern rejestrował np. kształt najprostszego klocka lub kształt figurek jako znak towarowy (choć Cobi miało podobne figurki od 1992 r.). W tym samym celu – by pozbyć się konkurencji (zrobił to np. na Węgrzech). Mimo, że unijne przepisy zakazują rejestrowania kształtów jako znaków towarowych. W przypadku rejestracji przez Lego najprostszego, prostokątnego klocka jako znaku towarowego Trybunał Sprawiedliwości UE uznał to za bezprawne, stwierdził, że  nie rejestruje się znaków towarowych, które „składają się wyłącznie z kształtu niezbędnego do uzyskania efektu technicznego” (chodzi o sposób łączenia klocków). Jak czytamy na stronie znakitowarowe-blog.pl: „Trybunał zgodził się ze stanowiskiem Sądu, przyznając, że utrzymanie prawa ochronnego na sporny znak towarowy doprowadziłoby do przyznania jednemu podmiotowi monopolu na określone rozwiązania techniczne. Znak towarowy w swojej istocie bowiem obejmuje ochroną nie tylko rozwiązania identyczne, ale i podobne”.

– Duńska firma ma tę przykrą cechę, że próbuje za wszelką cenę usunąć konkurencję różnymi kruczkami prawnymi i patentami – mówił Robert Podleś, szef Cobi, portalowi Innpoland.pl (wypowiedź pochodzi z artykułu w tym portalu z 2015 r., publikacja nosiła tytuł: „Lego kazało im zniszczyć wszystkie maszyny. Ta firma z Mielca nie dała się i dziś konkuruje z duńskim potentatem”).

W Polsce sądowa batalia, jaką Lego wytoczyło Cobi, dotarła nawet do Sądu Najwyższego. I ten przyznał rację polskiej firmie, oddalił w 2002 r. roszczenia Duńczyków. Jednak sądzili się oni z Cobi jeszcze przez wiele lat, aż do 2011 r., gdy wygasły już wszystkie patenty Lego na kształt klocków.

A jeszcze rok wcześniej, w 2010 r., Lego próbowało pozbyć się polskiego rywala ze swego macierzystego duńskiego rynku. Bardzo zdenerwowało się bowiem tym, że Cobi potrafi czasem na nim sprzedać więcej swych klocków niż Lego. Napisała o tym jedna z najważniejszych duńskich gazet, „Politiken”, na swej pierwszej stronie, w artykule pt. „Lego grozi sklepom z zabawkami”. Jego autorzy stwierdzili, że Lego bardzo nie lubi, gdy sklepy sprzedają także klocki innych firm. „Politiken” zasugerował też, że Lego grozi sklepom zabawkarskim, iż przestanie im dostarczać swoje klocki, jeśli nie wycofają ze swej oferty produktów Cobi.

Już samo to, że polska firma zniosła te wszystkie ataki, ze strony dużo potężniejszej firmy, jest nie lada wyczynem. Bo wielu innych europejskich producentów tego nie wytrzymało i zniknęło z rynku.   Jednak wraz z wygaśnięciem patentów Lego na klocki (w tym na ich kształt) na rynku znów przybywa mu konkurencji, głównie z Azji. Ciągle rośnie też Cobi. Korzystają na tym przede wszystkim zwykli konsumenci. Nie tylko dlatego, że mają większy wybór klocków. Chodzi też o coś innego. Klocki Lego wciąż są drogie, ale jednak tańsze niż przed laty, bo rosnąca konkurencja zmusiła duński koncern do obniżenia cen. Gdy był on niemal monopolistą w produkcji klocków, mógł ich ceny windować. Także dlatego, że jako dużo większa firma niż jego konkurenci mógł przeznaczać o wiele więcej – od nich - na reklamę i marketing. I dzieci, które najczęściej widziały reklamy Lego, trudno było przekonać, że lepiej kupić klocki innej firmy. Np. Cobi. Dziś na szczęście to już się zmienia, choć Lego nadal jest bardzo silną marką. Ale jest nią też dlatego, że przez lata nadużywała swej dominującej pozycji na rynku i usuwała z niego swych konkurentów.